Od owcy do kłębka
Przez kilka ostatnich dni czyściłam runo prosto z owcy. Sprawa to niełatwa, ale daje pewne pojęcie na temat pracy z surowym runem i przygotowywania go do przędzenia. Robotę zaczyna się od sortowania wełny, potem przychodzi czas na pranie (wybrałam najprostszy sposób, czyli pranie we własnym brudzie), następnie na suszenie, a na końcu - gręplowanie. Tak przygotowane runo można prząść (przy wełnie dobrej jakości można pominąć gręplowanie rozskubując ją w palcach).
Nawiasem mówiąc, o zachowane gręple ciężko w materiałach wykopaliskowych... W tomie I Wczesnośredniowiecznych mostów przy Ostrowie Lednickim jest co prawda znalezisko identyfikowane jako gręple i opisane zostało jako gałąź z naturalnymi odrostami w formie grzebienia, ale praktyka pokazuje, że rozczesanie runa wymaga siły, więc taka propozycja badaczy budzi moje wątpliwości.
Ale ad rem. Przędziemy sobie szczęśliwie naszą wełenkę aż wrzeciono się zapełni i przychodzi moment, w którym trzeba przędzę zdjąć. Nitkę motamy na motowidło, na którym jednocześnie mierzymy długość uzyskanej przędzy. Gdy skończymy, zabezpieczamy ją przed splątaniem związując na przykład w czterech miejscach. Jeśli mamy taką ochotę, możemy farbować. Parę metrów od domu rodziców rośnie czarny bez, którym wczoraj pofarbowałam motek ze zdjęcia. A na ławeczce od lewej wylegują się: runo brudne, uprane i zgręplowane.
Nawiasem mówiąc, o zachowane gręple ciężko w materiałach wykopaliskowych... W tomie I Wczesnośredniowiecznych mostów przy Ostrowie Lednickim jest co prawda znalezisko identyfikowane jako gręple i opisane zostało jako gałąź z naturalnymi odrostami w formie grzebienia, ale praktyka pokazuje, że rozczesanie runa wymaga siły, więc taka propozycja badaczy budzi moje wątpliwości.
Ale ad rem. Przędziemy sobie szczęśliwie naszą wełenkę aż wrzeciono się zapełni i przychodzi moment, w którym trzeba przędzę zdjąć. Nitkę motamy na motowidło, na którym jednocześnie mierzymy długość uzyskanej przędzy. Gdy skończymy, zabezpieczamy ją przed splątaniem związując na przykład w czterech miejscach. Jeśli mamy taką ochotę, możemy farbować. Parę metrów od domu rodziców rośnie czarny bez, którym wczoraj pofarbowałam motek ze zdjęcia. A na ławeczce od lewej wylegują się: runo brudne, uprane i zgręplowane.
Jeśli szukacie szczegółowych opisów dotyczących prania surowej wełny, to zaglądnijcie na blog "Prząśniczka".
Kolor z bzu jest całkiem trwały - barwiłam nim wełny ok 2 lata temu, nie utrwalałam niczym, były używane na wyjazdach i pokazach do demonstrowania jakie to kolory można uzyskać i wyblakły tylko trochę.
OdpowiedzUsuńTo świetna wiadomość :)) Btw, film z Buntu bardzo ciekawy :)
OdpowiedzUsuńczy z bzu ten purpurowy wyszedł? jesli tak to cudo...
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Tak, to czarny bez.
OdpowiedzUsuńCoś dodawałaś do tego bzu ? Kolor wyszedł Ci cudny:)
OdpowiedzUsuńI bardzo malowniczo wszystko wygląda :)
Nie, nic nie dodawałam. Same owoce rozgniecione rękoma plus woda, podgrzane, zostawione na noc w garnku. Rano wypłukałam w wodzie z octem i rozwiesiłam do suszenia.
OdpowiedzUsuńMotowidło i reszta sprawują się doskonale :)
Ja nie piorę wełny i nie grępluję przed przędzeniem, tylko rozluźniam palcami. Przędzie się fajnie i na wrzecionie, i na kołowrotku. Ręce mam lekko natłuszczone, ale nie brudne. Ale wełnę mam swoją
OdpowiedzUsuńOwieczko Rogata, ta wełna była bardzo brudna. Na szczęście pranie we własnym brudzie ma tę zaletę, że nie wypłukuje tłuszczu. Wełna nadal jest tłusta. A jak pachnie :))
OdpowiedzUsuń